Wyobraźcie sobie, że w młodości
idziecie do restauracji. Podają wam tam wiele dań, różniących
się między sobą diametralnie, jednak wszystkie są przepyszne. Po
latach nadal czasami ją odwiedzacie, a dania, które pamiętacie,
nadal smakują wybornie. Ale wciąż są takie same. I teraz
dowiadujecie się, że wprowadzają kompletnie nowe dania. Totalnie
zajarani, zamawiacie od razu kilkudaniowy obiad. I wtedy... no
właśnie, co?
Dawno zapowiadana czwarta płyta
Kalibra 44 wreszcie trafiła w moje ręce. I mimo że powtarzałem
sobie cały czas „Nie nastawiaj się na nic, to już nie będzie to
samo, tylko się rozczarujesz”, to po usłyszeniu intra odezwała
się we mnie nutka nostalgii i nie potrafiłem już myśleć trzeźwo.
A potem wjechał pierwszy utwór i już sam nie wiedziałem, co mam
zrobić.
Najpierw wspomnę o gościach. O ile Rahima
rozumiem, 3xKlan i te sprawy, Gutek też przejdzie (chociaż to
bardziej koneksje z Dabem :c), tak gościnny występ Grubsona przy
jednoczesnym braku Baku Baku składu to jest dramat. Grubson,
naprawdę? Może WSZ i CNE nie są jakimiś genialnymi raperami, ale
bardziej by tu pasowali. Tak się nie robi ;_;
A teraz do rzeczy. Siłą Kalibra była
przede wszystkim oryginalność. Katowicka grupa zawsze wyróżniała
się na tle innych. I tutaj ujawnia się największa wada Ułamku
Tarcia: ta płyta brzmi jak solówki Abradaba. Serio, miałem
wrażenie, że w końcu po 4 latach wydał szósty album. Złudzenia
tego dopełnia fakt, że w połowie utworów NIE MA JOKI! (Gdzie jest
Joka? Znikł!) Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubię płyty Daba,
ale gdybym chciałbym ich posłuchać, to sięgnąłbym po
Extravertik czy coś. To jest Kaliber. To jest ta legendarna grupa,
którą uwielbiałem (w sumie dalej uwielbiam). Po tylu latach ich
płyta powinna zniszczyć wszystko. Niestety to, co słyszałem ani
nie zadowoli starych fanów, ani raczej nie przekona nowych.
Wyszedłem z restauracji niby
najedzony, niby wszystko fajnie, ale głównie czuję rozczarowanie.
Posiłków było dużo, były całkiem smaczne, ale po tylu latach ja
chciałem zjeść pyszne, oryginalne dania, a dostałem obiad rodem z
baru mlecznego. Tu sprawy nie załatwiłaby szczypta soli czy
pieprzu, tu trzeba by użyć innych składników i w ogóle wymienić
przepisy. Odpowiadając na pytanie zadane w drugim utworze na płycie:
„Why is it fresh?” - It's not fresh. A szkoda.
Synu, rozczarowałeś nas. |
Zgadzam się w całej rozciągłości. Oprócz dwóch utworów promujących album - moim zdaniem bity brzmią jak kaliber - reszta to po prostu lekki styl Abradaba. Niestety po tym co powiedział Abradab, że będzie to typowa płyta Kalibra i kontynuacja tego na czym skończyli w 2000 roku jest to kontynuacja płyt Abradaba, a nie na to myślę fani Kalibra czekali.
OdpowiedzUsuńP.S. do myślenia daje fakt, że dwa promujące płytę numery są akurat w klimacie Kalibra i to mnie zwiodło. Kupiłem preorder i z przykrością muszę powiedzieć, że żałuję.
Wielki zawiedziony fan Kaliber 44
Mi się tam podoba cała płyta, nawet kawałek z Grubsonem. I to przecież logiczne że jest inna po 16 latach a po za tym każda płyta kalibra jest inna, bo weź porównaj księgę tajemniczą do w 63 minuty czy 3:44
Usuń