poniedziałek, 21 marca 2016

W marcu jak w...

      Dzień dobry! Marzec to dziwny miesiąc. Człowiek orientuje się w końcu, że jego postanowienia noworoczne nie poszły tak, jak chciał (miałem schudnąć, przytyłem 4 kilo), redaktor domaga się w końcu nowego artykułu (i tak długo się ukrywałem), a na komixxach przestajesz kogokolwiek obchodzić. Niby jest już wiosna, a od dwóch dni ciągle pada. Na szczęście święto za pasem, i to nie tylko dla fanów pewnego cieśli z Nazaretu, ale również wrestlingu. Pomimo przeciętnej karty dziwnie jaram się nadchodzącą Wrestlemanią, pewnie dlatego, że będzie to pierwsza jaką obejrzę na bieżąco od kilku lat. A skoro już o Wielkanocy wspomniałem, to też coś trzeba napisać. Populacja katolików nagle zwiększy się, co będzie można odczuć w miejscach kultu, zwanych potocznie kościołami. Wszyscy pokontemplują zmartwychwstanie Jezusa, po czym wrócą do domu, by napchać się gotowaną szynką z chrzanem i rozwalić się przed telewizorem. Taki wpis o niczym, ale co zrobić. Liczy się to, że Tay Zonday followuje mnie na Twitterze. Do widzenia.

poniedziałek, 7 marca 2016

Paweł i poszukiwacze zaginionego buta

     Dzień dobry. Nie mam kompletnie o czym pisać, więc opisze fascynującą przygodę, jaka mnie ostatnio spotkała.

     Postanowiłem kupić buty. Nie, wbrew pozorom nie jest to łatwe zadanie. Z butami mam taki problem, że jeżeli dacie mi do wyboru 100 par, to 99 nie będzie mi się podobać, a do tej jednej nie będzie odpowiedniego rozmiaru. Tak więc wkroczyłem dziarskim krokiem do świątyni konsumpcji, potocznie zwanej tez centrum handlowym, a tam - szok. Czy to nadal Polska? Mnóstwo ludzi, większość w parach, niemal wszyscy SZCZĘŚLIWI! Moja wewnętrzna żaba już szykowała sznur. - Spokojnie, Pepe. Pamiętaj, po co tu jesteśmy - uspokoiłem ją. Przytłoczony olbrzymią ilością przeróżnych sklepów podjąłem jedyną słuszną i męską decyzję - poszedłem do kibla. Po oddaniu moczu wszedłem do obuwniczego. Mnóstwo butów, wszystkie paskudne. Trzeba ruszać dalej. Następny sklep, podobna sytuacja. Chociaż tutaj zaobserwowałem ciekawą sytuację: jakiś dzieciak pyta się matki, czy kupi mu te buty, a ona odpowiada mu po włosku. Czy to prawdziwe życie? Po zwiedzeniu niezliczonych ilości sklepów (tak naprawdę to trzeci sklep był tym ostatnim, ale chciałem, by było bardziej dramatycznie) wszedłem do tego właściwego. Na wystawie moje oczy się z nim zetknęły. Przepiękny, moje serce zabiło mocniej, czułem, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Koncepcja duszy Platona wydawała się urzeczywistniać w tym bucie. Namiętności dodawał także fakt, że był na promocji. - Jesteście moje - pomyślałem od razu. Był tylko jeden problem: na wystawie stał tylko prawy but. Nic to, wystarczy powiedzieć ekspedientce. - Ależ oczywiście, proszę pana, już idę poszukać - odpowiedziała z uśmiechem, pod którym skrywała się nienawiść do życia i rasy ludzkiej. No to sobie elegancko czekam na bucika, przeglądam internet i gdzieś tak po pięciu minutach kolejna pani zapytuje: - A pan na co czeka? Grzecznie odpowiadam, że na buty. Na co pani pyta się swoich koleżanek, czy ktoś tych butów w ogóle szuka. Okazało się, że nie. No nic, kolejna wyrusza na poszukiwania. Mijają kolejne minuty, podchodzi jeszcze jedna kobieta, informując mnie, że tamta też nie poszła nigdzie, i że dopiero teraz ona pójdzie poszukać. Z wymalowanym na twarzy gigantycznym XD mam ochotę opuścić sklep. Ale po chwili widzę, jak je niesie, niczym trofeum za tak długie oczekiwanie. Staję w kolejce, chcąc zapłacić. Pani ze zdziwieniem pyta mnie, czemu nie przymierzam. - Naiwna istoto, czyż prosiłbym od drugiego buta, gdybym nie przymierzył? - przemyka mi przez myśl, lecz z ust wychodzi tylko - Nie, już przymierzałem. Pani jednak upiera się, że powinienem przymierzyć. Przy trzeciej próbie ustępuje. - Jak pan uważa - odparła tylko. Misja zakończona. Była trudna i niebezpieczna, ale udało się. Zadanie to tak bardzo mnie wyczerpało, że od razu po powrocie do domu rzuciłem się na łóżko. A była 20. Nigdy więcej zakupów w prawdziwym świecie. Wszystko będę zamawiał przez internet. Do czasu, aż nie dostanę kilo ziemniaków zamiast nowej konsoli. Do widzenia.

piątek, 19 lutego 2016

5 polityków, którzy sprawdziliby się w RPG

 Dzień dobry. Nudzi się mi się przeraźliwie, leżę w łóżku zniszczony chorobą, to postanowiłem sobie popisać. Ale że nie mam o czym pisać, to będą straszne pierdoły. Tak sobie wczoraj w nocy, już przysypiając, pomyślałem o tym, co by było, gdyby politycy zaczęli dubbingować grę RPG. Bardzo ambitne myśli mam w nocy, wiem. Ale tak się tym zajarałem, że aż musiałem wstać i zapisać tenże pomysł w telefonie.

5.Andrzej Duda

Obecny prezydent jest jaki jest, nie mnie oceniać, ale głos ma całkiem ciekawy. Nadałby się jako narrator całej przygody.


4.Adrian Zandberg

Najjaśniejsza postać w partii Razem pasowałaby do jakiegoś antagonisty. Po lekkim podrasowaniu mógłby na przykład podkładać głos po wodza orków (sam trochę przypomina) bądź wojownika, z którym przychodzi nam się zmierzyć.


3.Artur Zawisza

Członek PR z jakże szlachetnym nazwiskiem ze swoim cwaniaczkowatym, pewnym siebie głosem idealnie wpasowałby się w postać łotrzyka, gardzącego innymi postaciami.

2.Janusz Korwin–Mikke

Bez wchodzenia w politykę. Korwin ze swoim jąkaniem i specyficznym głosem nadałby się do postaci szaleńca, wygłaszającego dziwne wizje i ostrzegającego naszego bohatera przed niebezpieczeństwem. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych wydarzeń przypadkowe.

1.Grzegorz Braun

Nasz pan reżyser ma przepiękny głos. Ze swoją manierą i powolnym wygłaszaniem słów połączonych z niskim brzmieniem genialnie brzmiałby jako kapłan bądź potężny czarodziej. Skoro już próbował sił jako narrator, to nic nie szkodzi na przeszkodzie.





piątek, 12 lutego 2016

Ułamek Tarcia - recenzja

 Wyobraźcie sobie, że w młodości idziecie do restauracji. Podają wam tam wiele dań, różniących się między sobą diametralnie, jednak wszystkie są przepyszne. Po latach nadal czasami ją odwiedzacie, a dania, które pamiętacie, nadal smakują wybornie. Ale wciąż są takie same. I teraz dowiadujecie się, że wprowadzają kompletnie nowe dania. Totalnie zajarani, zamawiacie od razu kilkudaniowy obiad. I wtedy... no właśnie, co?

Dawno zapowiadana czwarta płyta Kalibra 44 wreszcie trafiła w moje ręce. I mimo że powtarzałem sobie cały czas „Nie nastawiaj się na nic, to już nie będzie to samo, tylko się rozczarujesz”, to po usłyszeniu intra odezwała się we mnie nutka nostalgii i nie potrafiłem już myśleć trzeźwo. A potem wjechał pierwszy utwór i już sam nie wiedziałem, co mam zrobić.

Najpierw wspomnę o gościach. O ile Rahima rozumiem, 3xKlan i te sprawy, Gutek też przejdzie (chociaż to bardziej koneksje z Dabem :c), tak gościnny występ Grubsona przy jednoczesnym braku Baku Baku składu to jest dramat. Grubson, naprawdę? Może WSZ i CNE nie są jakimiś genialnymi raperami, ale bardziej by tu pasowali. Tak się nie robi ;_;

A teraz do rzeczy. Siłą Kalibra była przede wszystkim oryginalność. Katowicka grupa zawsze wyróżniała się na tle innych. I tutaj ujawnia się największa wada Ułamku Tarcia: ta płyta brzmi jak solówki Abradaba. Serio, miałem wrażenie, że w końcu po 4 latach wydał szósty album. Złudzenia tego dopełnia fakt, że w połowie utworów NIE MA JOKI! (Gdzie jest Joka? Znikł!) Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubię płyty Daba, ale gdybym chciałbym ich posłuchać, to sięgnąłbym po Extravertik czy coś. To jest Kaliber. To jest ta legendarna grupa, którą uwielbiałem (w sumie dalej uwielbiam). Po tylu latach ich płyta powinna zniszczyć wszystko. Niestety to, co słyszałem ani nie zadowoli starych fanów, ani raczej nie przekona nowych.

Wyszedłem z restauracji niby najedzony, niby wszystko fajnie, ale głównie czuję rozczarowanie. Posiłków było dużo, były całkiem smaczne, ale po tylu latach ja chciałem zjeść pyszne, oryginalne dania, a dostałem obiad rodem z baru mlecznego. Tu sprawy nie załatwiłaby szczypta soli czy pieprzu, tu trzeba by użyć innych składników i w ogóle wymienić przepisy. Odpowiadając na pytanie zadane w drugim utworze na płycie: „Why is it fresh?” - It's not fresh. A szkoda.


Synu, rozczarowałeś nas.

sobota, 6 lutego 2016

Cuda Bianki - recenzja

 Dzień dobry. Miało być fajnie, a tu znowu przestałem dodawać wpisy. A jako że jestem fanem krótkich, nic nie wnoszących form oraz komiksów Dema, to postanowiłem sobie takie coś napisać.

Cuda Bianki to już 14 z nowej serii komiksów wydanych przez Demland. Jak wszystkie, jest w formacie A5, ale dla odmiany ma 28 stron. Jak za 5 złotych (bądź 10 z dostawą) brzmi nieźle. Dodatkowo za darmo był dodawany krótki komiksik Pszczółsko Majsko (już nie dostaniecie w necie, dla pana to).
W środku znajdziemy 5 kilkustronicowych komiksów oraz dwa rysuneczki na pół kartki. I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że wszystko to już widziałem. To właśnie jest największy mankament tego wydania: wszystkie komiksy były wcześniej publikowane w internecie. I jasne, rozumiem, że taki był zamysł, i że nie po raz pierwszy się to zdarza, ale mimo wszystko jeśli chodzi o treść, to ludzie śledzący na bieżąco twórczość Dema nie mają czego tu szukać. Ale nie żałuję, jakbym miał być zły, widząc taką śliczną okładkę?




A Majsko to najgorsza rzecz, jaką widziałem w ostatnim czasie. Uwielbiam. Do widzenia!

niedziela, 24 stycznia 2016

Ready to rumble!

Dzień dobry! Toż to dziś Royal Rumble! I to za 2 godziny! W sumie piszę to tylko dlatego, żeby powiedzieć, że jak ktoś przypadkiem to czyta i przypadkiem będzie oglądał na żywo, to zapraszam na twittera, będę pisał na żywo i takie tam. Do zobaczenia!

[UPDATE]
Nic bym tu już nie pisał, tylko odesłał na twittera, gdyby nie fakt, że WYJEBAŁO MI PRĄD W POŁOWIE GALI! Generalnie naprawdę dobre PPV, a na tle poprzednich kilku niemal wybitne. Był A.J. Styles, był Sami Zyan, a Reigns stracił pas. Totalnie warto zobaczyć.

sobota, 23 stycznia 2016

Wara od hymnu

               Dzień dobry. Sławni ludzie nadal umierają (niedawno pożegnaliśmy Glenna Freya czy Bogusława Kaczyńskiego), ale o tym już pisałem, więc dam sobie spokój. Coś innego ostatnio ludziom głowę zaprząta. A może raczej ktoś.

               Ostatnio w sieci dość głośno o pewnym panu – Jasiu Kapeli. Jakiś tam polski poeta czy pisarz, ledwo kilka zdań na Wikipedii. A głośno przez jeden filmik. Zaciekawiony, o co tyle szumu, musiałem to sprawdzić. Włączając, już zacierałem rączki na myśl o tym, jak kontrowersyjne i obrazoburcze to będzie. I zostałem rozczarowany. Poważnie, jakaś głupawa przeróbka hymnu, śpiewana przez czwórkę nie do końca umiejących śpiewać ludzi, a w komentarzach hejty, jakby wspomniany wcześniej Kapela wszedł tym wszystkim internautom do domu, zgwałcił matkę, zamordował ojca, nasrał na dywan i jeszcze zjadł ostatni kawałek pizzy. A najlepsze jest to, że w tekście nie ma w sumie nic obraźliwego. Nie znalazłem żadnej zwrotki, która w jakikolwiek sposób mogłaby kogoś personalnie obrazić. Ale może ja jestem po prostu debilem, lewakiem i do tego pewnie jeszcze pedałem. Albo mam dystans do rzeczywistości, sam nie wiem co gorsze. Ale w sumie to fajnie, że komentarze polskich patriotów są tak przepełnione nienawiścią. Coś to chyba mówi o tych ludziach. Albo co gorsza o tym kraju. Do widzenia. Chwała wielkiej Polsce!

piątek, 15 stycznia 2016

Śmierć i muzyka

 Dzień dobry! Pogoda w ostatnich dniach jest tak odrażająca, że człowiek ma ochotę zawinąć się w kokon i zostać tam do czasu, aż przyjdzie lato. Albo chociaż wiosna. Chociaż w sumie alergicy się chyba z tym nie zgodzą.

W ostatnim czasie wystąpiła jakaś dziwna liczba zgonów sławnych ludzi. Najpierw Lemmy Kilmister, potem David Bowie, zaraz za nim Alan Rickman, a tu nagle dzisiaj Robert Banks Stewart (ale on nikogo nie obchodzi, bo nikt go nie zna ;_;). Cyrografy były podpisane, teraz Szatan wziął się za odbiór zapłaty. I teraz trochę kontrowersji: tak naprawdę zasmuciła mnie tylko śmierć tego pierwszego. Rickmana znałem tylko z Harrego Pottera, i jestem daleki od chwalenia jego roli, bo nie przepadam za tą serią (chociaż książki kiedyś uwielbiałem). Muzyka Bowiego nigdy mi się nie podobała. Za to Motorhead... Generalnie nie przepadam za heavy metalem, ale ten zespół zauroczył mnie za pierwszym razem. Czy to sprawka charakterystycznego, zachrypłego głosu Lemmiego? A może ich, w porównaniu do innych kapel, dość łagodna muzyka? Pewnie to wszystko po trochu i jeszcze coś. Pozostało tylko puścić jak najgłośniej “Ace of spades” i zapomnieć o wszystkim. Mimo że od śmierci Lemmiego minęły ponad 2 tygodnie. Cytując jeden z najlepszych powstałych utworów: “Everyone dies to break somebody's heart”. Moje serce już dostało potężny cios i następnego może nie wytrzymać. Rob Zombie, żyj jak najdłużej.

A skoro już przy muzyce jesteśmy, to Kaliber 44 wydaje po wielu latach czwartą płytę. I na ich temat to ja bym dopiero mógł piać peany. Ułamek Tarcia to pierwsza rzecz, którą kupuję w preorderze od lat. Aczkolwiek mam pewne zastrzeżenia:strasznie w tym dużo nawiązywania do starych numerów, zarówno w tytule płyty, jak i w pierwszym singlu. Jak cała płyta będzie na tym bazowała, to chyba ją połamię i potnę się odłamkami. Nie idźcie tą drogą, panowie. Jednorazowa nostalgia jest super przystawką, ale w za dużej dawce powoduje jedynie niesmak i niestrawność.

Mocno muzyczny wpis mi powstał, no cóż. Muzyka jest ludziom potrzebna, zwłaszcza ostatnio w Polsce. Gdyby nam ją odebrano i kazano obserwować rzeczywistość, przyniosłoby to więcej samobójstw niż wydania Cierpień młodego Wertera. Ja, jak wspomniałem, czekam jeszcze na Ułamek Tarcia. Potem mogę umierać. Do zobaczenia, póki co.


środa, 6 stycznia 2016

Nowy rok, nowy sezon i wszystko nowe, tylko ja stary

 Dzień dobry! Czasem tak człowiek wejdzie w internet, jak się nudzi. Ja tak sobie wszedłem i dziwnym trafem zawędrowałem na tego bloga. A tam ostatni wpis 31 sierpnia. -Jak to tak- myślę sobie – tak dawno nic nie napisałem? Ano nie, jak widać. Zrobiło mi się żal, że tyle wyświetleń (tak naprawdę to niedużo, ale dla mnie to są kurwa miliardy) pójdzie na marne i aż postanowiłem coś napisać. I się trochę wytłumaczyć.

Niemoc twórcza to straszne monstrum. Oplata cię swoimi obślizgłymi, zielonkawymi mackami śmierdzącymi jak przetrawiona fasola i ani się obejrzysz, a tu się okazuje, że przez ostatnie pół roku nic nie zrobiłeś. Poważnie. Zasiadam sobie przed komputerem i chcę coś napisać czy komiks zrobić, a kończę rozmyślając nad losem człowieka po śmierci, Spotify już dawno nie gra i nadal nic nie jest zrobione. Tak było, musicie mi uwierzyć. Ktoś po prostu rzucił na mnie klątwę, przez którą nic nie mogłem zrobić. To na pewno ty, Kishimoto! I tak nie zmienię zdania.

Jedynym rozwiązaniem, na jakie wpadłem w sprawie komiksu (jestem średnio inteligentny, więc wiecie) było narzucenie sobie deadline'u. I tak zrobiłem. Mam czas do 31 stycznia (obczajcie zapowiedź, jest bardzo średnia). No i do tej pory zrobiłem 6 komiksów, więc więcej niż przez ostatnie pół roku. Jest nieźle.
A tak w ogóle to nastał nowy rok, olaboga. Jak każdy rodowity Polak zrobiłem sobie kilka postanowień, których i tak nie spełnię:
  • Obejrzeć 300 filmów i przeczytać 26 książek (zajebiście ambitne, wiem)
  • Nauczyć się montować filmy na czymś bardziej zaawansowanym niż Youtube Editor (jeszcze raz polecam zapowiedź)
  • Ogarnąć w końcu swoje ciało, które przestaje przypominać człowieka, a zaczyna Bloba z kosmosu
  • Więcej tworzyć, bo to, co ostatnio robiłem, to są kpiny
  • No i na koniec, żeby ten nowy rok nie był tak chujowy jak poprzedni. Owszem, to też jest postanowienie. Bowiem samo z siebie nic się nie zmieni. Muszę sam się tym zająć. Pewnie i tak skończę jak zawsze, ale warto sobie mówić duże słowa.


To by było na tyle, widzimy się pewnie za kolejne pół roku. O ile nie skoczę z mostu. Chociaż nie, to mi nie grozi. W okolicy nie ma tak wysokich mostów. Do widzenia!