Dzień dobry. Na dworze wciąż tak
gorąco, że nie da się wyjść nawet na chwilę z domu. Mi tam bez
różnicy, ja i tak nie wychodzę. Jako że nie mam o czym pisać,
postanowiłem wrzucić w jednej notce trzy minirecenzje. Co prawda
zazwyczaj wrzucam je na Facebooka bądź Twittera, ale co tam.
Droga – Cormac McCarthy. Czyli
powieść, po którą bym zapewne nie sięgnął, gdyby nie Reading
Challenge (nagroda Pulitzera). I raczej bym żałował. Bowiem od
początku czujemy, że nie mamy tu do czynienia z kolejnym
przeciętnym czytadłem. Język powieści jest oszczędny, brak w nim
zarysowanych dialogów i jest bardzo opisowy. Od samego początku
zdajemy sobie sprawę, że wędrówka głównych bohaterów jest
bezcelowa (bo dokąd można pójść, gdy nic już nie ma?), ale w
sytuacjach zagrożenia i tak czujemy napięcie. Powieść nie
wyjaśnia nam, co się właściwie stało, przez co jej świat jest
nam jeszcze bardziej obcy (co ciekawie kontrastuje z Chłopcem, dla
którego nasz świat jest niczym więcej jak opowieścią, być może
nieprawdziwą). Gdybym miał się czegoś czepiać, byłyby to zbędne
jak dla mnie opisy. Gdy po raz kolejny czytałem o tym, jak Ojciec
znajduje coraz to inne przedmioty w opuszczonych domach i zastanawia
się, czy mogą się przydać, po czym wraca do syna, czułem
znużenie i tylko pobieżnie przeglądałem te fragmenty. Mimo
wszystko naprawdę warto sięgnąć po tę książkę.
Nieco mniej zadowolony jestem, jeśli
chodzi o Życie Adeli. Francuski film w reżyserii Abdellatifa
Kechiche zdobył Złotą Palmę w Cannes za najlepszy film 2013 roku.
Do tej pory laureaci tegoż festiwalu rzadko kiedy mnie zawodzili.
Życie Adeli miało potencjał być naprawdę dobrym filmem o
poznawaniu samego siebie, odkrywaniu swojej seksualności i
pierwszych miłościach z tym związanych. Jednak momentami czułem
się, jakbym oglądał film porno z nieco lepszą niż zwykle fabułą.
Sceny seksu są zbyt częste i zdecydowanie za długie. Wydaje się,
że nie służą niczemu innemu niż ukazaniu seksualnych fantazji
reżysera (był zresztą jakiś konflikt między nim a aktorkami,
właśnie przez te sceny). I nie jestem tu jakimś pruderyjnym
moherem, gdyby tak było, nie oglądałbym filmu o lesbijkach. Ale
nawet jeśli nie zwrócimy na to uwagi, okaże się, że główna
bohaterka jest zwyczajną niedojrzałą nastolatką, nie wie czego
chce, zdradza każdego jak leci, a do swojej pierwszej kochanki
zamiast miłości czuje chyba zwykłe pożądanie. Nagroda kompletnie
niezasłużona.
Ostatnia będzie recenzja Łososia w
kawałkach w sosie własnym firmy Graal (tak, naprawdę nie mam o
czym pisać). Nie przepadam za łososiem, bo prawie zawsze strasznie
smakuje metalem, nie inaczej jest w tym przypadku. Metaliczny posmak
nie jest jednak tak mocny, by bardzo przeszkadzać. Dodatkowym plusem
jest niewielka ilość kalorii, więc jak ktoś się odchudza jak ja,
to może wcinać. Jednak jest trochę za drogi jak za tę jakość,
więc generalnie nie polecam.
Na dniach pewnie następne recenzje. A
na koniec może zrecenzuję ten wpis: średniej jakości, autor stara
się uchodzić za inteligenta, znającego się na tym, co robi, ale
mu nie wychodzi. Ostatnia recenzja, która miała być zapewne
żartem, bawić może jedynie ludzi z IQ na poziomie karalucha. Nie
warto czytać. Do widzienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz